W rekolekcjach na temat Błogosławieństwo i przekleństwo. „Życie i śmierć jest w mocy języka” (Prz 18, 21), które odbyły się w weekend 17 – 19 stycznia 2014, wzięło udział 2o uczestników. Przedstawiamy kilka świadectw i refleksji po rekolekcjach.
ŚWIADECTWO: Moc do walki
Rekolekcje pozwoliły mi wpuścić Jezusa do mojego serca, by dalej kroczyć z Nim ziemską pielgrzymką. Jezus – Słowo wcielone daje moc do walki.
Dominik, lat 22
*****
ŚWIADECTWO: Błogosławić…
Bóg pokazał mi na rekolekcjach z mocą, że drogą mojego dalszego uzdrowienia jest uwielbianie Go. Chcę przestać patrzeć tylko na siebie, lecz skupiać się tylko na Bogu. On przypomniał mi, że mam błogosławić moich nieprzyjaciół a nie ich osądzać. Z moich ran Pan chce uczynić źródło błogosławieństwa.
Monika
*****
ŚWIADECTWO: Bóg zadziałał…
Niewiele wiedziałam zarówno o błogosławieństwie, jak i o przekleństwie, nie miałam też większych wyobrażeń o tym, co może mnie czekać podczas tych trzech dni. Czułam natomiast siłę słowa, którym można ranić, widziałam jak wiele słów zaczyna żyć własnym życiem, tworząc mój negatywny sposób widzenia mnie i świata. Nie miałam żadnych świadomych oczekiwań odnośnie rekolekcji, a raczej bliżej nieokreślone nadzieje. Poważnie zastanawiałam się czy w nich uczestniczyć, nie mogłam jednak podjąć lepszej decyzji.
Bóg zadziałał. Zadziałał tak wielowymiarowo, na tak wiele sposobów jednocześnie, że nie wiem od czego zacząć.
Na początku pokazał jak wiele kłamstwa jest w tym jak patrzę na świat, od tego że moje myśli i serce nie są wcale napełnione Bogiem, radością, nadzieją i spokojem z niego wynikającymi, choć wydawało mi się, że jestem i żyję blisko Niego. Pozwalałam raczej, by szatan wlewał do mojego serca co chce i by rządziły mną lęki, emocje, rozpacz. Przez długi czas żyłam w złości i nienawiści, w poczuciu skrzywdzenia.
Przez ostatnie miesiące Bóg zmieniał moje spojrzenie na swoje życie, na ludzi i wyprowadzał mnie z tego, ale to w czasie rekolekcji pomógł mi zerwać więzy ze złem, które współtworzyłam i odciąć się od złych słów, które wypowiadałam. Nie w sensie, że zmieniło się moje nastawienie i że przestałam złorzeczyć, bo to stało się już wcześniej. Teraz uświadomiłam sobie, że to jednak nie wszystko, a tylko modlitwa, odwołanie całego zła w imię Chrystusa, zamiana przekleństwa w błogosławieństwo może uwolnić od więzów złego słowa, w które sama się wpakowałam.
Rekolekcje były dla mnie właśnie takim czasem uwolnienia.
Uwolnienie niosło Słowo Boże, Sakrament Pojednania, Eucharystia. Bóg dotknął mojego poranionego „ja” podczas modlitwy uwielbienia. Z perspektywy kilku dni widzę, że uspokoił moje serce. W te same wydarzenia, które kiedyś były powodem stresu i paniki, dziś wchodzę ze spokojem. Niesamowita, bezgraniczna i bezwarunkowa jest Jego Miłość, niesamowite wszystko to co dla mnie robi. Chwała Panu!
Weronika, lat 22
*****
ŚWIADECTWO: „Złożyłem w Panu całą nadzieję…” (Ps 40)
Zapisując się na rekolekcje byłam już tak bardzo zmęczona moimi reakcjami na słowa innych i moimi własnymi słowami (zmęczona po prostu już sobą samą), że miałam poczucie, że może to moja „ostatnia deska ratunku” – osoba z którą chciałam spędzić całe moje życie nie miała już siły znosić moich słów pełnych złości i niezadowolenia, ciągłego mojego pokazywania, że „wszystko to – to i tak za mało”, ja z resztą już też nie mogłam wytrzymać z taką sobą. Chciałam, żeby Bóg mnie pocieszył, uspokoił. On jednak pokazał mi najpierw trudną prawdę o moim sercu – pokazał mi ile we mnie było niezgody na to, co mnie spotkało i głodu, który zamiast powierzyć Jemu, próbowałam zaspokoić stawiając bliskim oczekiwania.
Była to dla mnie na tyle trudna prawda o moim sercu, że wieczorem na adoracji nie umiałam już Boga uwielbiać, dziękować Mu. Bóg jednak nie machnął ręką na taką mnie – przyszedł do mnie z uzdrowieniem w Eucharystii kończącej nasze rekolekcje. Ogarnął mnie Swoją Obecnością, gdy przepraszałam Go w akcie pokuty, dał odczuć jak jest blisko, gdy modliliśmy się za naszych bliskich zmarłych i już wiedziałam, że Bóg wie jak tęsknie za Tatą (którego Bóg powołał do siebie), przeniknął mnie Swoją Obecnością, gdy powierzaliśmy Mu nasze smutki, zniechęcenia, zranienia, a gdy przyjęłam Go do swojego serca – napełnił mnie taką radością, że wreszcie szczerze pragnęłam Go uwielbiać i dziękować Mu za Jego Obecność, zrozumienie i miłość pomimo moich słabości.
Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam taki spokój i zaufanie do Boga, że choćby nie wiem jak ułożyło się moje życie, to nigdy nie zostanę tak całkiem sama, bo On zawsze był i będzie przy mnie – już nie byłam głodna, już nie czułam, że drugi człowiek musi wypełnić swoją miłością dziury w moim sercu. Miałam w sercu miłość Boga i już nie potrzebowałam niczego żądać od bliskich.
W czasie rekolekcji Bóg poruszył mnie słowami Psalmu 40:
„Złożyłem w Panu całą nadzieję;
On pochylił się nade mną
i wysłuchał mego wołania.
Wydobył mnie z dołu zagłady
i z kałuży błota,
a stopy moje postawił na skale
i umocnił moje kroki.”
Najpierw pokazaniem mi trudnej prawdy o moim sercu, a potem przeniknięciem mnie Swoją Obecnością, która nakarmiła każdy mój głód, Bóg postawił moje stopy na skale – teraz chcę wszystko budować na Jego Miłości i za to z całego serca Mu dziękuję.
Chwała Panu!
Basia, lat 23
*****
ŚWIADECTWO: Spodziewajcie się niespodziewanego!
Gdybym miała jednym zdaniem podsumować czas rekolekcji Błogosławieństwo i przekleństwo: „Życie i śmierć są w mocy języka”, to brzmiałoby ono: Spodziewajcie się niespodziewanego!
Doświadczona uczestnictwem w różnego rodzaju warsztatach, zajęciach grupowych i skromnym dorobkiem rekolekcyjnym oczekiwałam uzbrojenia się w narzędzia i metody, które pomogą mi radośniej żyć, otaczając się dobrem, nie raniąc innych i samej siebie.
Początkowo byłam rozdrażniona, że nie otrzymuję tego po co przyjechałam, towarzyszył temu fizyczny ból, złe samopoczucie, słuchałam, ale byłam wewnętrznie zablokowana. Tak działo się przez pierwszą połowę rekolekcji, aż do czasu gdy otworzyłam się w modlitwie uwielbienia. Tam zatęskniłam za Jezusem, zobaczyłam Go, On przytulił mnie, a reszty dokonał sam Bóg podczas modlitwy wstawienniczej…
Po raz pierwszy od 14 lat poczułam się uwolniona od tego co gnębiło moją duszę tak długo. Potem przyszło Słowo, w którym otrzymałam drogowskazy. Czuję grunt pod stopami, stoję prosto, nie boję się. Teraz nadszedł czas na działanie – dziś zrobiłam pierwszy krok; weszłam między żmije z jasnym przekazem. Oczywiste stało się dla mnie, że tylko dobre myśli mogą prowadzić do dobrych słów i czynów.
To co wydarzyło się w moim życiu ostatniego weekendu w Gdańsku to przełom.
Otrzymałam o wiele więcej niż oczekiwałam; nie tylko narzędzia ale przede wszystkim przekonanie i decyzję o pójściu za Jezusem przez codzienne odnawianie myśli, nastawienia i uwielbienie Pana.
Bóg zapłać!
Ursz(ula), lat 40
*****
ŚWIADECTWO: Jesteśmy piękni Twoim pieknem, Panie!
Przyjechałam na rekolekcje z intencją całkowitego wyrzeknięcia się ciemnych myśli i zafałszowań, które dręczyły mnie od lat. Z zewnątrz byłam wzorową chrześcijanką, ale największe szkody i spustoszenie szatan działał bardzo sprytnie w moich myślach. Wierzyłam w jego kłamstwa, które wciąż mnie oskarżały, umniejszały moją wartość, wskazywały tylko moje braki i grzechy. Byłam zapatrzona w swoją ciemność. Czytałam codziennie Słowo Boże, ale Ono pozostawało we mnie tylko przez czas półgodzinnego rozważania, przez cała resztę doby dyskutowałam ze złymi myślami, tworzyłam fałszywe historie, teorie.
W czasie modlitwy wstawienniczej poprosiłam o myślenie zwycięzcy Baranka Paschalnego, myślenie dziecka Bożego. Cały czas rekolekcji, szczególnie w czasie Adoracji, śpiewów, uwielbiałam Boga. Pierwszy raz w życiu tak po prostu skupiłam się na tym, żeby Go chwalić. Zaangażowałam w to całą moją uwagę, myśli. W ogóle nie myślałam o sobie i prośbach, które zawsze do Boga zanosiłam.
W czasie nocnej, indywidualnej Adoracji kładłam na drzewie krzyża moje cierpienia i czułam się bardzo zjednoczona z Jezusem własnie przez krzyż. Wszystko złożyłam na drzewie Krzyża.
Ostatniego dnia rekolekcji, w czasie Eucharystii próbowałam się modlić jak dziecko sylabami, mimo że nie mam daru mówienia językami. Może nie za bardzo mi to wychodziło, ale się starałam Na samym końcu Mszy, po Komunii Świętej, gdy rozpoczęto śpiew pieśni Jesteśmy piękni, zaczęłam głośno płakać, chciałam, żeby jak najszybciej ktoś się nade mną pomodlił. Zrobiła to Irena. Czułam wewnętrzny ból, czułam, jak gdyby ktoś wyrywał coś z mojego wnętrza. To było bardzo gwałtowne i bolesne. Kiedy powiedziałam wewnętrznie, że już tego nie chcę, poczułam ogromną ulgę, przestałam szlochać i spoczęłam w Duchu Świętym. Irena powiedziała, że Pan uleczył mnie z bulimii. Ja wiem, ze było to bardzo, bardzo głębokie i nie polegało tylko na uzdrowieniu fizycznym, ale przede wszystkim na uzdrowieniu duchowym. Nie wiem dokładnie, czego dotknął Jezus, ale wiem, że dokonał czegoś głębokiego.
W czasie rekolekcji zostało powiedziane, że mamy mieć myślenie zwycięzcy, ale żeby być zwycięzcą, trzeba będzie walczyć. To sprawdza się teraz w mojej codzienności. Jest walka i nie zawsze wygrywam. Czasem gorzko upadam. Jednak staram się chwalić Pana, gdy jadę tramwajem do pracy, gdy idę na przystanek, gdy gotuję obiad.
Na rekolekcjach była też mowa o tym, żeby błogosławić innych ludzi w myślach w imię Jezusa, szczególnie tych, którzy wyrządzają nam krzywdę. Pobłogosławiłam mojego Tatę. Miałam do niego ogromny żal, bo nie dał mi odczuć ojcowskiej miłości, odrzucił mnie przy moich narodzinach, prawie w ogóle nie rozmawiamy. Niedługo po tym błogosławieństwie, tego samego wieczoru Tata sam do mnie zadzwonił i zapytał, dlaczego od dawna się nie odzywam, nie dzwonię do domu….
Chwała naszemu Panu!!!
Marika, lat 26
*****
ŚWIADECTWO: Słowo w czyn…
Na rekolekcje „Błogosławieństwo i przekleństwo” wybierałam się z ciekawością, jednak nie miałam żadnych konkretnych oczekiwań, gdyż wielokrotnie przekonałam się, że są one albo zbyt niskie w stosunku do tego, co pragnie nam ofiarować Bóg, albo nawet zupełnie mijają się z faktycznym stanem naszej duchowej rzeczywistości. Zatem tym, co najlepiej określało moje nastawienie była po prostu otwartość. Teraz wiem, że jest to kluczowe i konieczne – otworzyć się na Boga wszystkimi zmysłami, całym sercem i umysłem po to, aby móc otrzymać od niego pełnię łask. Moja kondycja duchowa była, jak myślałam, bardzo dobra – żadnych wątpliwości czy wewnętrznego kryzysu, wszystko wydawało się być w porządku.
Zaskoczyła mnie na początku kameralna forma rekolekcji, co później przyjęłam za ich główną zaletę. Było to dla mnie doświadczenie zupełnie nowe, gdyż do tej pory brałam udział jedynie w spotkaniach na większą skalę, wręcz masowych, gdzie człowiek pozostaje niezauważony, gdzieś przemknie, gdzieś się schowa. Może nawet przed samym Bogiem. Jako że nigdy nie byłam skora do uzewnętrzniania się przed drugim człowiekiem, była to dla mnie potężna bariera do pokonania – ta mała przestrzeń, tych kilkanaście osób.
Szybko doszłam jednak do wniosku, że przecież wiara na tym właśnie powinna polegać – na przełamywaniu swoich barier, zahamowań i aby wznieść się na same jej wyżyny należy złamać samego siebie, zmierzyć się z własnymi lękami i obawami. Zaraz za tą tamą zaczęło pękać wiele innych, także te, o których istnieniu w mojej przestrzeni duchowej i moim uporządkowanym już umyśle nawet nie miałam pojęcia. Zapewne takich konfrontacji czeka każdego człowieka tak wiele, że będzie mierzył się z nimi do samego końca, jednak na tym polega pewna dynamika naszej wiary i nieustanne wzrastanie w Chrystusie. Odkrycie to i doświadczenie tej prawdy podczas rekolekcji to jeden z licznych skutków ubocznych, bo pozornie może nie związanych z głównym tematem spotkań, a jednak dla mnie osobiście bardzo istotnych.
Na ścieżkę wiary wkroczyłam stosunkowo niedawno. Moje nawrócenie dokonywało się powoli i opornie ze względu na skomplikowaną sytuację i ilość problemów, zniewoleń. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że zawdzięczam Jezusowi życie, bo wyrwał mnie z niewoli Złego. Już jakiś czas temu myślałam, że w moim życiu wszystko się dokonało, że moje nawrócenie jest pełne i kompletne. Właśnie na rekolekcjach w DMK Bóg uświadomił mi, dotykając głęboko mojego serca, że proces nawracania nie dotyczy jedynie przysłowiowych najgorszych grzeszników, ale w szczególności osób wierzących, nas wszystkich. Owszem, w mocy Boga jest uzdrawianie, uwalnianie nas od złego, natomiast w mocy ludzkiej pozostaje nieustanna praca nad sobą, ciągłe poznawanie i odkrywanie Jezusa, zgłębianie tajemnic wiary i samego siebie.
Konferencje, prowadzone w sposób bardzo uporządkowany i przejrzysty, dotyczyły przede wszystkim zagadnień słowa i języka. Sam tytuł rekolekcji brzmiał „Życie i śmierć są w mocy języka”. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że słowa mają aż tak potężną moc. Nasze czasy generalnie cechuje nadmierne gadulstwo i – jak się zdaje – przestaliśmy zwracać uwagę na to, co mówimy i czego słuchamy. W pierwszym momencie zaskoczyła mnie niesamowicie duża częstotliwość występowania tego zagadnienia w Piśmie Świętym, w następnej chwili zaś fakt, że nigdy nie poświęcałam temu szczególnej uwagi. Dotarło do mnie wreszcie, że właściwie rzadko otwieram Biblię, więc sama zamykam się na Słowo Boże, na świadomość jaką budzi w człowieku.
Niesamowitym przeżyciem były dla mnie w związku z tym Lectio Divina, gdyż z tą formą modlitwy zetknęłam się bezpośrednio po raz pierwszy. Bardzo owocnym okazało się rozważanie Słowa, modlitwa Nim. Nagle stało się ono żywe i skierowane do mnie. Podczas pierwszej takiej modlitwy w samotności czułam rosnące ciepło, czułam bijące z wersetów światło, jakby to sam Bóg przemawiał do mnie. A przecież tak właśnie jest w rzeczywistości. Słowem powołał do istnienia całe stworzenie wraz z człowiekiem, a także Słowo podarował nam, abyśmy mogli poznawać Go, wchodzić w dialog z Nim, abyśmy czytając Słowo, uczyli się jak żyć. Po rekolekcjach zdjęłam Pismo Święte z półki i towarzyszy mi od tamtej pory niemal cały czas. Od Niego zaczynam dzień i Nim dzień kończę. Dni te natomiast stały się lepsze, ja sama lepiej przeżywam każdą chwilę.
Podczas rekolekcji doświadczyłam wielu momentów, podczas adoracji, modlitwy czy konferencji, w których Bóg uświadamiał mnie krok po kroku, wskazywał osoby, których słowa w jakiś sposób zaciążyły nade mną, pomógł mi dostrzec ich konsekwencje, zrozumieć i przerwać ich działanie. Zrozumiałam ponadto, że proces mojego doskonalenia nieprzerwanie trwa i nadeszła pora stawić czoła kolejnym niedoskonałościom. Skoro zmieniamy swoje postępowanie, w następnej kolejności powinniśmy zmienić mowę i nauczyć się panować nad językiem, jedynym, który tak łatwo wymyka się człowiekowi. Jest to sztuka niesamowicie trudna i niebywale istotna w procesie „porzucania dawnego człowieka” aby „przyoblec się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga”. W mgnieniu oka wobec tej pobudzonej świadomości nauczyłam się błogosławić ludziom i nie złorzeczyć, mając na uwadze to, aby ten potężny oręż moich słów nie ugodził nikogo i aby nie obrócił się przeciwko mnie.
Trzy dni rekolekcji były czasem obfitym i owocnym, usłyszane słowa zakiełkowały i promieniują na moją codzienną rzeczywistość, natomiast ja sama gorliwiej niż kiedykolwiek staram się wprowadzać słowo w czyn.
Joanna, lat 20
*****
ŚWIADECTWO: Mogłem wtulić twarz w Baranka bok
Do udziału w warsztatach namówiła mnie moja żona. Uczestniczyła ona już wcześniej w spotkaniach Status Feminae. Moja żona ma zwykle bardzo dobrą intuicję i jeszcze nigdy nie zawiodłem się na jej rekomendacjach.
I tak też było tym razem. Jechałem z nadzieją, że poprawię coś w obszarze słowa mówionego i pisanego. Jestem typem melancholiczno-cholerycznym. Mieszanka ta skutkuje z jednej strony uciążliwą dla innych drobiazgowością, a z drugiej wybuchowością i ciągłą gotowością do walki, co także z reguły nie jest miłe dla osób mających odmienne zdanie. Bywam zaangażowany w różne spory. Stąd moje oczekiwania, by jakoś wygładzić moją mowę i działania.
Najtrudniej byłoby mi zdefiniować, co to w ogóle był za czas. Czy były to warsztaty psychologiczne, rekolekcje uzdrowienia wspomnień, przebaczenia, wyciszenia czy charyzmatycznego uwielbienia. Wszystko było połączone w jedną niezwykłą, spójną i zarazem lekką całość. Cenne konferencje, ciekawe dzielenia w małych grupach, kameralna ale głęboka Liturgia. Wszystko to byłoby jednak zaledwie poprawne, czyli takie, jakich należy oczekiwać po warsztatach organizowanych przez tak doświadczoną osobę jak Irena, gdyby nie pewne „extra bonusy”, jakie zafundował nam wszystkim, w szczególności mi osobiście, Pan Bóg.
Pierwszą była osoba ojca Pawła, który przywitał nas serdecznie, obkleił taśmą z imionami i zatroszczył o wszystko. Poczuliśmy się od razu jak u siebie. Pierwsze wrażenie: Boży gość. Potem widać go można było także z miotłą w ręku i pomagającego przy każdej okazji. Z wyrozumiałością i uśmiechem odnosił się do wszystkiego. Zarazem potrafił stanowczo użyć własnego doświadczenia i autorytetu, gdy była potrzeba. Współpraca osób świeckich z tym kapłanem była wręcz modelowa, gdzie każdy z miłością i radością realizował swoje powołanie.
Drugą była zastanawiająca obserwacja. Trochę w pewnym sensie przykra. Jechałem na warsztaty z myślą, że jestem słabym ojcem, bo nie mam czasu dla poszczególnych moich dzieci, a także dla żony, oraz że – jak już wspomniałem na wstępie – bywam uciążliwy i opryskliwy. A tu, w trakcie rozmów z uczestnikami (w większości były to panie, w bardzo różnym wieku) usłyszałem wiele opowieści o głębokich trudnościach w relacjach z ich mężami czy ojcami. Gdy tak się tego nasłuchałem, stwierdziłem, że nie jest ze mną tak źle. Nie jest to może do końca poprawne, ale nieco mnie to pocieszyło. Co nie znaczy, że nie mam nic do odrobienia. Zarazem zachęciło, by jeszcze mocniej promować wartości rodzinne i dobre praktyki, jakie wypracowała nasza Wspólnota, tak, by unikać kłopotów, o jakich opowiadały moje rozmówczynie.
Trzeci dar to wieczorna Adoracja w sobotę. Krótko mówiąc, był to czas modlitwy i bliskości. W trakcie tej modlitwy miałem przed oczami duszy wizję Baranka. Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Mogłem wtulić twarz w Jego bok. Czułem nawet zapach Jego wełny. Widziałem Jego Ranę.
I chyba to było dla mnie najcenniejsze doświadczenie. Mogło się to zdarzyć gdziekolwiek, podczas modlitwy w domu czy w jakimś kościele. Ale zdarzyło się tutaj, akurat na tych warsztatach, które nie były tylko warsztatami.
Mogę polecić spotkania organizowane przez Irenę Neumueler i przez ojca Pawła Cebulę, i życzyć wszystkim podobnych, a nawet jeszcze większych owoców.
Wojciech, lat 48
*****
ŚWIADECTWO: „Wydobył mnie… z kałuży błota…” (Ps 40)
Chcę podzielić się z Wami tym, co uczynił dla mnie, podczas rekolekcji Pan Jezus.
Zapisałam się na te rekolekcje nie mając na nie pieniędzy, tuż przed udało mi się jednak pożyczyć pieniądze i już to pokazało mi, że dobrze, bym się na nich znalazła.
Zły usiłował jeszcze pokrzyżować mi plany, bo w piątek rano zaczęło mi wybijać przeziębienie, ale nie dałam się i tak pojechałam.
Zamieszkałam z bardzo sympatyczną osobą, w pokoju, z którego miałyśmy wyjątkowy widok na Tabernakulum w kościele Św. Trójcy, tak bliskie towarzystwo Jezusa powodowało, że czułam się bezpiecznie.
Nie byłam w stanie łaski uświęcającej i pierwszego wieczoru na adoracji postanowiłam się przygotować do spowiedzi, ale Pan chciał mnie widzieć przy stole Eucharystycznym już w piątek wieczorem, dlatego upomniał się o mnie przez Ojca prowadzącego rekolekcje i nastąpiło szybkie wyznanie grzechów, a ja poczułam wielką ulgę.
W tym świętym czasie Pan Jezus spytał mnie czy wierzę Mu, czy wierzę w to, że może całkowicie przemienić moje życie? „Wydobyć mnie z dołu zagłady, z kałuży błota i postawić moje stopy na skale, a w usta włożyć pieśń nową?” Wiedziałam to, ale prosiłam o przymnożenie wiary, ażeby tak się stało. Podczas modlitwy wstawienniczej modlono się, ażeby Jezus stworzył mnie na nowo, czułam lekkość, radość, miłość Bożą. Potem wielką radość sprawiła mi nocna adoracja Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Takie przebywanie z Nim sam na sam w cztery oczy 🙂 przez godzinkę…
Pochodzę z rodziny, gdzie używa się często złej mowy, nasiąkłam tym od dzieciństwa, dużo narzekania, skupianie się na własnych brakach , czarne myślenie, zamartwianie się, wszytsko to było mi bardzo bliskie. Mama wciąż karmiła mnie słowami krytyki, ja obmawiałam tych, którzy mnie krzywdzili, nasiąkałam zgorzknieniem.
Jezus pokazał, że mam patrzeć na Niego, a nie tylko na własne słabości. I że drogą do uzdrowienia jest uwielbianie Boga, błogosławienie innych, tych którzy zadają ból i codzienne czytanie Słowa Bożego. A uwielbiać np. używając daru języków można choćby podczas odkurzania, zmywania i innych codziennych czynności. Kiedy uwielbiamy, kroczymy w Chwale naszego Boga i szatan nie ma wtedy do nas dostępu. Mocą Jezusa możemy łamać złe słowa, które są nad nami wypowiadane, odrzucać dręczące myśli i uczucia. W Jezusie jest nasze zwycięstwo!
Podczas rekolekcji podjęłam decyzję przebaczenia kilku osobom, w tym komuś, komu od wielu miesięcy nie umiałam przebaczyć. Uważałam, że ta osoba powinna mnie przeprosić. W sobotę podjęłam decyzję o przebaczeniu i gdy przyjechałam do domu, okazało się, że w sobotę przyszedł e-mail z przeprosinami od tej osoby!
Pan Jezus udzielił mi tak wielu łask w tym błogosławionym czasie rekolekcji. Po powrocie do domu miałam już kilkakrotnie okazję do walki duchowej. Ale staram się zwyciężać mocą Pana. W o wiele większym stopniu mam teraz świadomość własnych myśli i uczuć, te złe, niszczące, mocą Jezusa odrzucam. Codziennie czytam Słowo Boże.
Wróciło do mnie ogromne pragnienie Eucharystii, kilka razy w tygodniu jestem teraz na Mszy św. i przyjmuję Komunię św. a tych, którzy mnie ranią, oddaję Bogu i błogosławię.
Staram się też nie mówić, np. nie mam pieniędzy, ale modlić się o błogosławieństwo finansowe i natchnienie, jak je zarobić. Bo teraz wiem, jak wielką moc mają słowa wyrażające akty woli. Na rekolekcjach stwierdziliśmy, że właściwie mają rangę czynu i to, co mówimy, to też otrzymujemy.
A przeziębienie, katar… Pan mnie uzdrowił, nie dopuścił, ażebym pozarażała innych.
Chwała dobremu Bogu!
Joanna, lat 42
*****
ŚWIADECTWO: Ufam, że Duch Święty i mnie oświeci
Czuję się zmęczona i zrezygnowana, ale ciągle żyję, mimo „wiatru w oczy” i różnych „kontra”. Dopadło mnie TO (nie myślę tu o bytach czy niebytach „nawiedzających” mnie, lecz o ludziach) znowu może godzinę po powrocie do domu z rekolekcji. W geście bezsilnej rozpaczy (że znikąd ziemskiej pomocy) i może złości (że znowu to samo) podniosłam do góry (nie do Boga, lecz ludzi [?] tam mieszkających) zaciśnięte pięści i wysyczałam: „niech to szlag trafi” (przepraszam za określenie). W tej samej prawie chwili „usłyszałam” gdzieś w mojej głowie: „a rekolekcje błogosławieństwo i przekleństwo„?… Poczułam się bardzo głupio. Panie Boże, wybacz moje niskie pobudki. Wiesz przecież, że tak naprawdę nie życzę im źle, tylko próg mojej odporności psychicznej został dawno przekroczony. Zabierz to ode mnie albo pozwól zrozumieć, dlaczego tak się dzieje…
Uciekam w rekolekcje, bo szukam ciszy i spokoju. Tam zawsze jest jakaś przestrzeń, gdzie to znajduję i tam (mimo mojego rozkojarzenia) czuję Boga bliżej. Te ostatnie rekolekcje uświadomiły mi boleśnie, że straciłam bezpowrotnie dziesiątki lat zaledwie myśląc o Bogu, przyzywając Go, co najwyżej, w beznadziejnych chwilach. Nie zdołam już wszystkiego nadrobić, wiem. Ale uczyniłam sobie pewne postanowienia i wytrwałam przy nich miniony tydzień.
Czytam Biblię (dotąd tylko Ją miałam). I choć na razie są to dla mnie czarne literki na jasnych kartkach, ufam, że Duch Święty i mnie oświeci, i z czasem pozwoli zrozumieć więcej.
I po raz kolejny zaczęłam czytać „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a`Kempisa. I znajduję tu słowa, których długo szukałam…
Pewno to co napisałam, nie spełnia „wymogów” świadectwa. Ale dzisiaj naszła mnie myśl, żeby to napisać. Wcześniej nie miałam takiego zamiaru.
Pozdrawiam w Panu!
Alia
*****
ŚWIADECTWO: Słowo Boże otworzyło mnie na wierność i ufność Bogu
Rekolekcje „Błogosławcie a nie złorzeczcie – Życie i śmierć są w mocy języka” przebiegły w nadzwyczaj radosnej atmosferze, ale też pełnej uwielbienia i mocy Bożej.
Dzięki o. Pawłowi – rekolekcjoniście i współpracującej z nim Irenie uświadomiłam sobie, że po wielu latach życia z modlitwą tylko na ustach, nareszcie rozgrzało się moje serce. Że choć z wielkim wysiłkiem szukałam swojej drogi życiowej, wciąż miałam w sobie pustkę emocjonalną i lęk przed wszystkim. Że prosząc Boga o cokolwiek, skupiałam się dokładnie na tym, czego chciam się pozbyć. Że zamiast błogosławić moje dzieci i najbliższych, trzęsłam się nad nimi i lękałam się, co też ich złego może spotkać.
Bóg wlał w moje serce radość i nadzieję. Słowo Boże, które usłyszeliśmy, otworzyło mnie na wierność i ufność Bogu.
Spoglądam teraz na moje sprawy, błogosławiąc je. Dostrzegam w moim życiu dobro i piękno.
Modlę się słowami uwielbienia, hymnami wysławiającymi dzieła Pana.
Grażyna
*****
ŚWIADECTWO: Dar Ducha Świętego – męstwo w codzienności
Dopiero teraz mogę odpowiedzieć na sugestię napisania świadectwa, ponieważ kilka dni po rekolekcjach pojechałam do mojego rodzinnego domu. Mieszka tam mój Tata oraz syn z żoną i dwójką dzieci. Naszym dużym problemem była zawsze niemożność serdecznego porozumienia się; wszyscy niecierpliwi, nerwowi i mający rację. Tak było też w czasie Świąt Bożego Narodzenia.
Podczas rekolekcji modliłam się w intencji rodziny w kaplicy i w pewnej chwili mój wzrok przyciągnęła książka pt. Wierność Duchowi Świętemu, o. Thomasa Philippe’a OP. Zaczęłam ją czytać i nie mogłam się od niej oderwać. Na szczęście mogłam ją pożyczyć. I nagle: eureka!!!
Dar Ducha Świętego – męstwo, pomaga nam w prostych, codziennych sprawach. Między innymi w serdecznym, przyjaznym i spokojnym obcowaniu z innymi.
Dość często modliłam się o dary Ducha Świętego dla mnie i bliskich, w tym o męstwo, ale rozumiałam je inaczej. Przed oczami stał mi wtedy św. Piotr, który po zesłaniu Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy odważnie wychodzi z Wieczernika z braćmi w Chrystusie i już nie boi się o swoje życie, napełniony Duchem Świętym z pasją głosi Orędzie. Nie boi się także powiedzieć do Żydów: to wy, rękami bezbożnych, zabiliście Mesjasza. Modliłam się, abyśmy i my byli mężni w naszej wierze, a tu… męstwo w codzienności, w próbie zrozumienia drugiego czlowieka, w próbie spokojnego porozumienia się…
Pół drogi modliłam się do Ducha Świętego o dar męstwa dla mnie i moich bliskich, także o uprzejmość, łagodność. I Duch Święty wysłuchał mojej prośby. Podczas całego pobytu było miło, spokojnie, mimo że rozmawialiśmy także o trudnych sprawach… I prawie wcale nie było trudno, bo stale czułam obecność Ducha Świętego.
Bogu chwała!
Serdecznie pozdrawiam,
z Bogiem – Jadwiga